środa, 4 sierpnia 2010

Tylko dla bezwzględnych fanów - Sting, Symphonicities

Powody, dla których Sting zdecydował się wydać tę płytę są dla mnie niezrozumiałe. Chociaż... coraz częściej głośno mówi się o tym, że angielski wokalista myśli o emeryturze, o jak najbogatszej emeryturze. Stąd m.in. reaktywacja Police i trasa koncertowa, na której panowie zarobili niemało (jakieś 360 mln dol.). Być może stąd też właśnie kolejny krążek wypuszczony przez Gordona Sumnera. Innych powodów (np. artystycznych) trudno się doszukiwać.

Pomysł na płytę był, i to całkiem niezły. Sting zaprosił do współpracy jedną z najlepszych grup koncertowych świata - Royal Philharmonic Concert Orchestra i... kompletnie nie wykorzystał ich potencjału. "Symphonicities" to swoista składanka "The Best of Sting i The Police" w nowych wersjach. Kłopot w tym, że nowe aranżacje zbyt mocno przypominają te klasyczne. Tak naprawdę jedynym celem zaproszonych muzyków było jak najwierniejsze odtworzenie oryginalnych utworów. Od czasu do czasu saksofon zostaje zamieniony klarnetem a gitary odłożone zostają na rzecz wiolonczel. I to by było na tyle. Sting coveruje sam siebie i nie jest to twórcze ani trochę. A po tym muzyku spodziewamy się trochę więcej niż odtwórczego nagrania swoich przebojów raz jeszcze.

Są też, na szczęście, i dobre wiadomości. Prawdziwych fanów wokalisty na pewno zachwyci fakt, że na "składance" znalazły się też nie publikowane wcześniej utwory, "The Pirate's Bride" i "The End of the Game". Ale to za mało, by uznać ten album za coś więcej, niż tylko kolejną maszynkę do robienia dużych pieniędzy na sentymentalnym powrocie w przeszłość fanów pana Gordona.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz