poniedziałek, 5 grudnia 2011

Drzewo poznania dobra i zła. Terrence Malick, Drzewo życia

Brad Pitt, Sean Penn - wielkie nazwiska krzyczą z afiszy. Rola życia Pitta, Oskar dla niego! - woła cały świat filmowy. "Wysublimowany film artystyczny" - głoszą krytycy lub na pokazie prasowym... wygwizdują obraz. Jedno jest pewne - to jedna z najgorętszych premier filmowych 2011 roku. "Drzewo życia" teraz na DVD.

To na pewno nie jest film dla każdego. Jeśli lubicie te wszystkie lekkie komedie, kryminały czy akcje z Bradem Pittem, jeśli oglądaliście go na dużym ekranie dla jego prężących się mięśni w Troi czy zniewalającego uśmiechu Joe Blacka, "Drzewo życia" na pewno Was rozczaruje.
Jeśli chodzi o odtwórcę głównej roli to śmiało można powiedzieć, że wraz ze zmarszczkami tego największego ciacha Hollywood, przyszła też dojrzałość artystyczna i aktorska.
Jeśli zaś chodzi o reżysera, scenarzystę - Terrence'a Malicka, dla którego Drzewo życia było Dziełem życia (plotki mówią, że pracował nad nim ponad 30 lat) - tutaj zaskoczeń nie było.
Również Sean Penn nie zaskoczył - jak zwykle, świetny...

"Drzewo życia" to nietuzinkowy, przywołujący na myśl trochę "Źródło" Aranofsky'ego, traktat o życiu, śmierci, miłości i nienawiści. Poprzez przenikające się dwie płaszczyzny, mikro- i makrokosmos Malick zdaje się szukać odpowiedzi na egzystencjalne pytania o naturę człowieka i Boga. Sporo usłyszał zarzutów o mistyscym i moralizatorstwo i prawdę mówiąc trudno się z tymi zarzutami nie zgodzić. Co więcej, często trudno nadążyć za tym, ku jakim ścieżkom metafizycznym biegną myśli Malicka. Wszystko to jednak zdecydowanie wynagradzają fantastyczne zdjęcia. Film jest po prostu porywający wizualnie.

piątek, 2 grudnia 2011

Piękna i Bestia w Nowym Jorku

Laptopy, myspace i czaty internetowe. Metro, limuzyny, XXI-wieczna pogoń za sławą i sukcesem zawodowym. To realia w których rozgrywa się współczesna wersja znanej baśni "Piękna i Bestia".

W dobie mody na Harrego Pottera, wampiry, od biedy na wilkołaki, Alex Flinn postanowiła pójść pod prąd i zająć się tematem co najmniej niemodnym. Czy jakieś dziecko sięga jeszcze po bajki, którymi zachwycali się ich rodzice? Czy dla młodych osób z klas licealnych zajrzenie do książki o... Bestii nie będzie towarzyskim foux pas? Okazuje się, że można, czerpiąc z "źródła" - bajek sprzed lat, stworzyć opowieść, która zachwyci niejednego nastolatka, a nie będzie przy tym przysłowiowym "mózgojadem".

Bez zbędnego moralizatorstwa, Flinn pokazuje, co w życiu uważa za najważniejsze, w myśl zasady Saint Exupery, "najważniejsze jest niewidoczne dla oczu". Temat z jednej strony dość banalny i ograny, z drugiej - takich tematów nigdy za wiele. Zwłaszcza, że bajka napisana jest językiem łatwym, lekkim i przyjemnym, bez nadęcia i zbędnych aspiracji do dzieła sztuki.

Rzecz dzieje się we współczesnym, Nowym Jorku, gdzie bogaty, przystojny i bardzo rozpuszczony nastolatek zostaje przemieniony w tytułową "Bestię". Ma dwa lata na odnalezienie siebie, na odnalezienie miłości, na odnalezienie tego, co najważniejsze.
Czy mu się uda? Dodam, że w książce nie wszystko kończy się happy endem, ale to już temat na inną bajkę...

Na podstawie powieści Flinn powstał w 2011 roku film, którego zdecydowanie nie polecam.

Więcej o książce znajdziecie TUTAJ