sobota, 10 lipca 2010

"Boso ale na rowerze"

"Boso ale na rowerze" to belgijsko-holenderska tragikomedia, rozegrana w ciekawej konwencji pamiętnika dojrzewania. Scenariusz filmu powstał na podstawie kultowej w Belgii i Holandii książki Dimitria Verhulsta, "La Merditude des Choses".
Już sam tytuł filmu ma ciekawą historię. W tłumaczeniu na angielski, znaczy tyle co... "Gówniane rzeczy". Jeśli jednak będziecie szukali tego filmu w anglojęzycznych państwach, znajdziecie go pod tytułem "Pechowcy". Polski tytuł natomiast, nawiązuje do "Boso, ale w ostrogach" Grzesiuka. Zresztą w obu pozycjach mamy do czynienia z bohaterami pochodzącymi z rodzin nie należących - eufemistycznie mówiąc - do tzw. elit.
W filmie pochodzenie bohatera jest też powodem jego traumy, wpędzającej w kompleksy.
Swojego miejsca w życiu szuka tutaj nastoletni Gunther Strobbe. Mieszka w małym, prowincjonalnym miasteczku, razem z ojcem, babcią i trzema wujkami. Rodzinka jest na wskroś patologiczna, by wymienić choćby pijackie libacje, komornika, pobyty w więzieniu któregoś z członków familii. Całość jednak, okraszona jest sporą ilością elementów... baśniowych. Ostatecznie nasz młody, dojrzewający bohater wybiera inną drogę niż jego ojciec czy wujkowie, dzięki babci trafia do szkoły z internatem i zaczyna "nowe życie", choć jednocześnie piętno rodzinne wciąż mu o sobie przypomina.

W obrazie odnaleźć można wiele scen naznaczonych absurdem, pełnych rubasznego humoru czy wręcz drastycznych. Przeplatają się one z miejscami autentycznie smutnymi czy wręcz przejmującymi.
"Boso na rowerze" to zatem film z jednej strony pozytywnie nakręcony, z drugiej - smutny, a chwilami nostalgiczny. To jednak nie jest pozycja z cyklu "dla każdego coś dobrego". Ale na pewno godna polecenia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz